Do Magdaleny



Azali bydlę przaśne, swawolne na pysku,
Śliną dwojga ozorów zlizując ślad cieczki
Bój samotrzeć toczyło przy zlękłym drzewisku
O to, kto je oskubał: owce czy owieczki.

Tak wszędy roztropując, wzdy swe piszę sobie,
Z kory lipy wycieram co pod lipę wrosło,
Z martwego literuję imię jak posłowie -
Pióro pierzem okrywa myśli, jako wiosną:

Ukaż mi się, Magdaleno, ukaż twarz swoje,
Twarz, która prawie wyraża róża, oboje.
Ukaż złoty włos powiewny, ukaż swe oczy
Gwiazdom równe, które prędki krąg nieba toczy.

Nie słucha Magdalena, wtulona w szum lipy!
To pąkiem zeń wystrzela i na pszczoły czeka
Lub wraz biegnie ku ziemi, w korzeni ciemnicy
Soków szukać nie dla mnie w ciele swym, grzesznicy.

Czego ja pragnę? O co ja nieszczęsny, stoję?
Patrząc na cię, wszystką władzę straciłem swoje:
Mowy nie mam, płomień po mnie tajemny chodzi
W uszu dźwięk, a noc dwoista oczy zachodzi.

Z lipy papier mi czynić, czy to jeszcze mało,
Dyć trochę w nim pobędzie bo drzewo syciła...
- Tak piórem imię skrobiąc one mi skrzypiało:
Tu, w słowie Magdalena, Magdaleny - ni ma.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz