Niedziela, jak niedziela
zimowa i bezśnieżna.
Tyle, że król kmiecia kazał rozstrzelać
o rozrywkę dbając królestwa.
Postawiono kmiecia pod ścianą
a pięknie było bo rano
i wyszła srebrna rosa
i gil gawiedzi z nosa.
Nagle: O cholera!
- toć przecie w arsenale
kul nie ma wcale a wcale?
- No tak... - przyznał łaskawie był król
- nie ma wojny, to i nie trzeba kul.
A kiedy kmieć zaczął się już strasznie cieszyć,
dodał: W takim razie, proszę mi go ładnie powiesić!
Tu gawiedź, co stała cicho jak przysłowiowy mak,
zaczęła szumieć: - Więc raz tak, a drugi raz tak?
Co odważniejsi krzyczeli: O nie! niestety...
wobec powyższego - my zwracamy bilety!
Ale król spojrzał groźnie i zastygli znowu
tyle, że nie jak mak, lecz jak te chabry w zbożu.
Tymczasem kmiecia kat stawia
pod sosną w purpurze słonka
i gawiedź wyciąga żurawia
i rosa na wszystkim bez końca...
Nagle: Panie? - ale przecież nie mamy kordonka!
O cholera! - raczył sobie przypomnieć król -
wszystek zeżarł nareszcie ten upierdliwy mól?
I dodał, bo kmieć skakał do góry, jakby to był bal:
W takim razie, mój kacie - nadziej nam go ślicznie na pal!
Wtem gawiedź (co stała cicho, jak w zbożu bławatki)
japy poczęła drzeć, niczym niemowlę do matki:
Jak to? Znowu inaczej? Co tu się kurde dzieje?!
Król taki sam zmienny, jak historii dzieje...
A gdy ten popatrzył (groźnie oczywiście)
- jak nagle coś nie huknie! Przy tem, jak nie świśnie!
i zanim się władca zdążył obłapić za serce,
gawiedź go nieżywego pochwyciła w ręce.
Znalazł się naraz postronek, więc jeszcze ciepłego
podwieszono króla, aż zajękło drzewo.
Zaś niedoszły skazaniec? - został nowym królem
i po pierwsze, co zrobił: kazał odlać kule.
Po drugie: rozkazał zatłuc mole.
Po trzecie: wypędził pospólstwo na pole
wypatrywać, czy aby już nie pada śnieg?
Ale śnieg nie padał.
No to wziął się wściekł.
zimowa i bezśnieżna.
Tyle, że król kmiecia kazał rozstrzelać
o rozrywkę dbając królestwa.
Postawiono kmiecia pod ścianą
a pięknie było bo rano
i wyszła srebrna rosa
i gil gawiedzi z nosa.
Nagle: O cholera!
- toć przecie w arsenale
kul nie ma wcale a wcale?
- No tak... - przyznał łaskawie był król
- nie ma wojny, to i nie trzeba kul.
A kiedy kmieć zaczął się już strasznie cieszyć,
dodał: W takim razie, proszę mi go ładnie powiesić!
Tu gawiedź, co stała cicho jak przysłowiowy mak,
zaczęła szumieć: - Więc raz tak, a drugi raz tak?
Co odważniejsi krzyczeli: O nie! niestety...
wobec powyższego - my zwracamy bilety!
Ale król spojrzał groźnie i zastygli znowu
tyle, że nie jak mak, lecz jak te chabry w zbożu.
Tymczasem kmiecia kat stawia
pod sosną w purpurze słonka
i gawiedź wyciąga żurawia
i rosa na wszystkim bez końca...
Nagle: Panie? - ale przecież nie mamy kordonka!
O cholera! - raczył sobie przypomnieć król -
wszystek zeżarł nareszcie ten upierdliwy mól?
I dodał, bo kmieć skakał do góry, jakby to był bal:
W takim razie, mój kacie - nadziej nam go ślicznie na pal!
Wtem gawiedź (co stała cicho, jak w zbożu bławatki)
japy poczęła drzeć, niczym niemowlę do matki:
Jak to? Znowu inaczej? Co tu się kurde dzieje?!
Król taki sam zmienny, jak historii dzieje...
A gdy ten popatrzył (groźnie oczywiście)
- jak nagle coś nie huknie! Przy tem, jak nie świśnie!
i zanim się władca zdążył obłapić za serce,
gawiedź go nieżywego pochwyciła w ręce.
Znalazł się naraz postronek, więc jeszcze ciepłego
podwieszono króla, aż zajękło drzewo.
Zaś niedoszły skazaniec? - został nowym królem
i po pierwsze, co zrobił: kazał odlać kule.
Po drugie: rozkazał zatłuc mole.
Po trzecie: wypędził pospólstwo na pole
wypatrywać, czy aby już nie pada śnieg?
Ale śnieg nie padał.
No to wziął się wściekł.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz