Parna noc(?)
Nad dachami Krakowa
noc parna, majowa
nastroszyła pióra -
czarnosiwa chmura,
mistyczna uszczelka.
Jednym słowem:
Sowa.
Kot Diabello zwinięty
mruczy w srebrnych szlarach
jakby listek mięty
owionęła para.
Jakby nic na świecie
tylko kot i noc:
zapatrzona Sowa
i śniący ją Kot.
(Tu ominiemy rozdział, gdzie
Kota męczą odchodzące gazy
w galaktyczną pustkę, jak również
fragment myszki który zawierał
prawdę o przyczynie wyginięcia dinozaurów -
tak tak, o wiele lepsze będzie
szybkie dotarcie do świetlanej teraźniejszości)
Wtem... słychać głosy ludzi
śpieszących po ulicy.
Cicho, ciszej bo się Kocur budzi!
Cicho nieszczęśnicy!
Lecz Kot łeb już podniósł i ślepia odmruża
szzzzzz szzzz... kropla deszczu
została po przechodniu
szszzz szzz... szzz... - kałuża!
Zatem deszcz. Nad Krakowem.
Nad Kopcem Kościuszki.
Ponad Dobczycami.
Od Rys aż do Ustki.
Ale dalej też.
Deszcz deszcz deszcz deszcz deszcz.
Zewsząd trwożne głosy:
Sowo szlarosrebna... Sowo srebrnoszlara....
odfruń do Mazowsza! Wracaj w sen Podhala!
Dość już tego deszczu!
Dosyć! Dosyć! Dosyć!
DESZCZ.
(Finisz, w którym jako pierwszy na metę dojeżdża nikomu nieznany kolarz)
Miauczący pod jedną z krakowskich kamienic czarny kot obudził hejnalistę Jerzego,
który jak zwykle zaspał do pracy i to, o czym tu piszę dopiero się w Krakowie wydarzy.
- Biedny, mokry kiciuś - powiedział uchylając drzwi od balkonu
i naraz, zupełnie przypadkowo jego spojrzenie spoczęło na barometrze:
- Coś podobnego! Ależ gwałtownie przez noc spadło ciśnienie... Przysiągłbym,
że jeszcze wieczorem słupek pokazywał ponad osiemdziesiąt milionów Polaków?
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz