Mowa trawa
Miłość, księżyc i róża - wciąż padają w wierszach niczym Marines w Iraku,
więc ja napiszę dziś coś o teropodach,
o mamucie, kangurze, a nawet i o dziobaku.
Czy domyśla się pani, że taki diplodok,
rzucał się na brontozaura i odgryzał mu bok?
Albo, dajmy na to, jak bardzo mamachajrodon
ceraura, megamysa, nie znosił był on?
Czy zdaje sobie pani, choćby niejasno sprawę,
jak biegnąc na skróty, tyrannozaur na śmierć deptał świeżą trawę?
Hm... pani się dziwi - to pierwszy wiersz dla pani,
w którym nie ma wyznań, i westchnień, i łez.
Wiersz, w którym nic nie ma o niebie,
a chociaż zaraz wiosna, w strofach nie pachnie bez.
Tylko słowa padają (patrz fragment o Marines), jak w paprocie pierwotny deszcz
i z całą pewnością tygrys szablastozębny czai się na następnej stronie,
stygnąc na innej w kamień, amonit przyprawia o dreszcz.
Więc boi się Pani, dygocze, w końcu na moim ramieniu szlocha,
i pyta drżącym głosem: - Czemu właściwie napisał pan dla mnie ten wiersz?
- Jak to czemu? Ależ proszę pani! Ależ... ależ
przecież ja bardzo, ale to bardzo Cię kocham!
http://www.youtube.com/watch?v=FuxjN_sMEzE
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz