Panta rhei








   





   

    Miłość, księżyc i róża - wciąż padają w wierszach
    niczym Marines w Iraku,
    więc napiszę Pani dziś coś o teropodach,
    o mamucie, kangurze, lub nawet i o dziobaku. 

    Czy domyśla się Pani, że taki diplodok
    rzucał się na brontozaura i odgryzał mu bok?
    Albo, dajmy na to, jak bardzo mamachajrodon
    ceraura, megamysa, nie znosił był on?
    Czy zdaje sobie Pani, choćby niejasno sprawę,
    jak biegnąc na skróty tyrannozaur deptał świeżą trawę?

    Hm, Pani się dziwi... to pierwszy wiersz dla Pani,
    w którym nie ma wyznań, westchnień i łez.
    Wiersz, w którym nie ma nic o niebie,
    a choć wiosna przyszła - od strofy do strofy
    nie pachnie bez.
 
    Tylko słowa padają (patrz fragment o Marines), szeleszczą na kartce
    jak w paprociach pierwotny deszcz,
    i z całą pewnością tygrys szablastozębny czai się na następnej stronie,
    na kolejnej amonit zastygł w kamień, jak nowych czasów dreszcz.
 
    Więc boi się Pani i dygocze. W końcu na moim ramieniu szlocha,
    by spytać drżącym głosem: - Czemu właściwie napisał Pan
    dla mnie ten straszny wiersz?...


   - Jak to czemu? Ależ proszę Pani, ależ... 
   przecież ja bardzo, ale to bardzo Cię kocham!



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz