To poemat rozpisalski, niekrótaśny w dyrdymały,
bo listopad złotym liściem stare troski rozkojarzył.
Ślozy po policzkach cieczą, kardiologa puls zatrważa,
miałem ślub brać jutro rano, lecz uciekam od ołtarza:
Zali można bardziej kochać? Perlić słowa najszlachetniej?
Może być li boskim jadłem woda z lubą i powietrze,
dotyk myśli obłaskawiać w rozwichrzoną, dżdżystą porę,
co niedziela do rosołu Pan Bóg siadać wraz za stołem?
Magdaleno, Magdaleno... -
odkąd jesień w moim sercu liśćmi pisze słowa wietrzne -
gdzie cię szukać, Magdaleno? Nieprzyjazne jakie strony,
nieprzebyte góry przebyć, morza okrętami morzyć,
tęcze wiosną przeliczywszy, latem mierzwić kłosy dłonią,
zanim muśnie cię i wzruszy w troskach posiwiałą skronią
co czekała lata całe, chociaż włosy zaprzestały,
ukochaną twarz okryły na tęsknocie wzrosłe zmarszczki.
-
Pocałunek idę złożyć na twej umęczonej ręce,
raz ostatni spojrzeć w oczy, nim w źrenicach spłoną świece...
Warto było! Warto cierpieć, wiersze czytać, komentować,
by odnaleźć cię więzioną w rozpłonionych własnych słowach.
Cyt, umarłaś... Ja umarłem... -
Ponad nami tylko cisza. Razem odejdziemy w ciszę.
Wiatr tak wzdycha za oknami? Deszcz, czy łzy na szybach szemrzą?
Jesień w kominkowych ogniach. Jesień w parkach: Magdaleno...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz